Archiwum
Opowieści pisane - wybór

Urodziłam się w Czerwionce w rodzinie górniczej, jak to się mówiło, z dziada pradziada. Moje starziki pracowali na kopalni (choć ja ich nie pamiętam, bo się za późno urodziłam), tak jak mój tata, jego bracia i mój mąż. Tata pracował na KWK Dębieńsko, a po pracy w gospodarstwie. Wtedy to mówiło się, że urodziłam się w rodzinie chłoporobotniczej. Miałam dwie starsze siostry, o dużo starsze, a ja, jak to tata mówił, miałam być synkiem, ale stało się inaczej i zaś była trzecio dziołcha. Tata do mojego męża mówił „dziura w dziurze zrobić to jest sztuka”, a to z tego powodu, że my mamy dwóch synów.

Nazywam się Barbara Goczał-Ptak. Pochodzę z rodziny robotniczo-chłopskiej. Urodziłam się 30 listopada 1949 roku w Czuchowie na Szybie Zachodnim, jako druga córka. Mama moja była wdową.
Pierwsze jej małżeństwo było, jak to mówią, zaaranżowane przez rodziny. Mama była młoda, było to w 1940 roku. Nie chciała męża, którego jej przeznaczyli. Powiedziała nawet, że i tak z nim żyć nie będzie. Niedługo po ślubie zaciągnęli go do wojska i tam zginął. Z pierwszego małżeństwa dzieci nie było. Dlatego, jak mama poznała drugiego męża, mojego ojca, to matka mego ojca nie pozwoliła mu się żenić, dopóki mama nie zajdzie w ciążę (nazwała ją nawet „jałową krową”).

Chciałam opowiedzieć o swoim życiu. Mój starzik, tata, chłop – wszyscy byli górnikami. Teraz wnuczek chodzi do szkoły górniczej, tu w Czerwionce. A jak to my, żony górników, na wsi, to ni ma, żeby siedziały.

Powinna to być historia mojej mamy – mamy górniczki. O trudach jej życia i umiejętności godzenia pracy zawodowej z życiem rodzinnym. Myślę jednak, że tych prac było i będzie o wiele więcej. Dlatego chciałabym pokazać, co popchnęło moją mamę i jej rodzeństwo do związania się z górnictwem.
Są pewne kanony, schematy, które właśnie w typowo śląskich rodzinach utarły się i powielane są z pokolenia na pokolenie, często nawet funkcjonują do dziś. Na pewno należą do nich: posłuszeństwo rodzicom (niezależne od wieku), wspomaganie ich w czasie starości jako wdzięczność za wychowanie oraz troska o spuściznę – gospodarstwo, domostwo. Podobnie jak odpowiedzialność, sumienność i pracowitość.

Moje pierwsze spotkanie z kopalnią miało miejsce w 1965 roku. Była to kopalnia Sośnica. Na pierwszym roku studiów na Wydziale Górniczym Politechniki Śląskiej trzeba było odbyć semestralną praktykę. Pierwsze wrażenie: bardzo dużo urządzeń umieszczonych w ogromnym budynku, duży hałas. Trzeba było szybko opanować przemieszczanie się po zakładzie. Studenci nie obsługiwali urządzeń, pracowali „łopatologicznie” (sprzątali węgiel lub kamień nagromadzony wokół urządzeń, przeważnie wokół przenośników taśmowych). Praktyka trwała od września 1965 do lutego 1966 roku. Po kilku tygodniach „załapałam się” do laboratorium i działu kontroli jakości węgla. Pozwoliło mi to zobaczyć, jak praktycznie wykonuje się pobieranie próbek i ich analizę w celu określenia parametrów węgla.